Koncerny mówią, że to Szatan. Część artystów mówi, że to Szatan. Zbigniew Hołdys mówi, że to Szatan (jego akurat ciężko do artystów zaliczyć, jeśli przyjmiemy, że nie jest nim ktoś, kto nie zrobił niczego prawdziwie artystycznego od ponad 30 lat). Ale nikt nie bierze pod uwagę tego, że ściąganie filmów, seriali, muzyki i książek może nawet nie tyle, co nie zrobić różnicy, a wyjść wszystkim na dobre.
Mieszkamy w Polsce, słabo zarabiamy... Nie, nie, to nie jest wstęp do tego, żeby napisać "Mamy mało, więc wszelka kradzież jest usprawiedliwiona, więc jutro zabiorę sąsiadowi Volvo, żonę i kota". To wstęp do tego, żeby napisać, że dobra kulturalne, takie jak płyty, filmy i seriale na DVD lub książki kosztują naprawdę kupę pieniędzy. Jasne, czasem możecie przeczytać kilkustronicowy fragment na stronie wydawcy, zobaczyć teledysk do singla na oficjalnym kanale na YouTubie, czy puścić sobie trailer, ale przecież wszyscy wiemy, że dystrybutorzy pokażą nam tylko polukrowane cacko pełne najlepszych momentów. Potem wydajemy te ciężko zarobione pieniądze i co? I okazuje się, że nikt już nam ich nie odda, tak samo jak czasu spędzonego z tym badziewiem. Konsekwencją tego będzie to, że już nigdy niczego nie kupimy, bo będzie nam szkoda gotówki.
Nie ma żadnych badań potwierdzających tego, że zwiększenie piractwa powoduje załamanie obrotów branży muzycznej, filmowej i wydawniczej. Jest za to całe mnóstwo badań sugerujących, iż aktywni odbiorcy kultury, zapoznający się z rozmaitymi produktami, im częściej się z nimi faktycznie zapoznają za, ekhm, za "Bóg zapłać", tym częściej wydają pieniądze na oficjalne i legalne produkty. Wiele zespołów, ba, nawet pisarze tacy jak Paulo Coelho (ha, nazwaliśmy Paulo Coelho pisarzem) umieszczają swoje utwory w sieci za darmo. Albo za co łaska, uznając że sam klient powinien mieć szansę ocenienia, ile ich produkt jest wart oraz ile jest w stanie za niego zapłacić. Poza tym zależy im też przecież na dotarciu do jak najszerszego grona odbiorców. Zwłaszcza że ci odbiorcy potem zapłacą potem za"przeżycie" - możliwość pójścia na koncert, wyjścia do kina, dotknięcia nowej książki w lśniącej okładce. A tych doznań akurat piractwo im nigdy nie zastąpi.Poza tym gdyby nie tak ładnie i eufemistycznie nazywany "drugi obieg" z wieloma rzeczami nigdy byśmy się w tym kraju legalnie nie zapoznali.
Już nie wspominając o tym, że piracenie kultury jest ekologiczne...
...i tworzy więcej miejsc pracy niż wszystkie walczące z nim branże razem wzięte. Pomyślcie tylko, ile osób zatrudniają fabryki komputerów, dysków przenośnych, ile osób znalazło zatrudnienie u operatorów internetowych, ile w serwisach z torrentami. Ech.
A tak już zupełnie na poważnie, na własnym przykładzie mogę powiedzieć, jak przełożyło się to na zyski producentów. Podczas gdy w Polsce nie dało się obejrzeć "It`s Always Sunny in Philadelphia", na torrentach ten serial nie było oczywiście niczym nieznanym, dzięki temu też jego twórcy zarobili na zamówionym przez internet DVD z pierwszym sezonem. A wydawcy książki "Żywe Trupy. Narodziny gubernatora" dzięki torrentom z serialem "The Walking Dead" (nie wiadomo było wtedy jeszcze, czy ktoś go pokaże w Polsce i czy da się go normalnie obejrzeć). I wszyscy byli zadowoleni.
Zresztą umówmy się - wielkie koncerny usiłują narzucić wszystkim swoje zdanie, a jest to zdanie opartym na tym, że trzymają się przestarzałego modelu biznesowego. Oczywiście, mogłyby go zmienić, ale skuteczniejszą i łatwiejszą metodą wydaje się im walka z technologią i ze światem, który poszedł do przodu oraz pozywanie wszystkich jak leci. Dlaczego rządy i, co za tym idzie, zwykli ludzie mają się dostosowywać do tego, że one nie potrafią zmienić swojego biznesu. To nasz problem? Mamy zamknąć oczy i udawać, że internet nie istnieje, a nasze e-maile noszą do adresata wróżki w obcisłych stringach?