To poradnik o tyle ważny, że na terytorium naszego kraju nawet Bear Grylls nie dożyłby prawdopodobnie osiemnastych urodzin...
Trzeba być zdrowym
Chorowanie jest w tym kraju sportem ekstremalnym i realizacją hasła "Czyż nie dobija się koni?". Żeby być chorym, trzeba być w Polsce strasznie zdrowym, bo kogoś w nieco słabszej kondycji kolejki i czekanie pół roku na wizytę mogłoby załatwić na dobre. Lekarze wprawdzie zarabiają krocie, ale dostać się do nich w jakimś normalnym terminie i na jakiekolwiek nieco bardziej skomplikowane badania prawie nie ma szans. I potem wszyscy dziwią się, że w Polsce ludzie tyle piją. A tutaj nie chodzi wcale o samo spożywanie, tylko o odkażanie. Każdy w tym kraju wie, że intensywna konsumpcja napojów wyskokowych służy zabijaniu bakterii, wirusów oraz innych niewidocznych gołym okiem szkodliwych badziewi, bo każdy Polak tak naprawdę najbardziej boi się jednego - zachorować.
Trzeba kombinować
Niestety inaczej się nie da. Gdy upadała komuna i przychodził do nas Pan Kapitalizm, wolność gospodarczą regulował jeden akt prawny mający całe sześć stron. Dziś jest to całe naręcze ustaw w liczbie czterocyfrowej, którego normalny człowiek nie byłby w stanie przeczytać, nie wspominając już o zapamiętaniu czy zastosowaniu. Nie ma się zatem co dziwić, że przedsiębiorcy kombinują jak mogą, obarczeni ZUS-em, VAT-em, CIT-em oraz innymi trzyliterowymi potwornymi skrótami. Tak samo zresztą jak i nieprzedsiębiorcy, bo gdyby każdy na każdym kroku stosował się do litery prawda, to po krótkim czasie zostałby już w samych skarpetkach. Niestety z tą rzeczywistością często zderzają się zagraniczne firmy skuszone (teoretycznie) niskimi kosztami pracy między Odrą a Bugiem. A potem, zderzywszy się z naszą biurokracją niczym z czołgiem, wycofują się tak szybko, jak to tylko możliwe.
Nie można się denerwować
Ludzki organizm, jak przynajmniej nam się wydaje, jest w stanie znieść określoną tylko ilość stresu. A gdyby człowiek irytował się każdym absurdem, który go spotyka w tym kraju, każdą bezsensowną decyzją, każdym dziwnym wprowadzonym podatkiem, każdą bzdurą i bóg wie czym jeszcze, to zwariowałby niechybnie w tydzień, a serce eksplodowałoby mu w piersi jak butelka coli, do której ktoś wrzucił całą paczkę mentosów. Dlatego, wbrew wszelkim sondażom, najczęściej wyznawaną religią w Polsce jest tumiwisizm. Inaczej się po prostu nie da.
Ćwiczyć survival
W kraju tak zwanym "cywilizowanym", gdy zarabiasz średnią pensję, to jesteś średnim człowiekiem. Czyli takim, którego stać na samochód, wakacje zagraniczne, wyjścia do kina, markowe ubrania. W Polsce, gdy zarabiasz średnią pensję, to pod koniec miesiąca, po odjęciu wydatków na dziecko, mieszkanie i życie, okazuje się często, że nie masz już za co jeść. A jeszcze weźmy pod uwagę, że tą średnią pensję to ma mało kto. Dlatego od lat w naszym kraju zaleca się ćwiczenie się w ascezie i trudnych warunkach. Warto na przykład spędzić od czasu do czasu tydzień w lesie, żywiąc się szyszkami i liśćmi, żeby później chociaż docenić to, że człowiek może kupić sobie pyszny serek wiejski za złotówkę. I delektować się nim przez tydzień, nie jedząc nic innego.
Uważać na ludzi
Człowiek człowiekowi wilkiem, a w Polsce to nawet całą watahą. Nigdy nie wiesz, kto zakapuje cię do Urzędu Skarbowego - czy to będzie sąsiad wściekły, że właśnie kupiłeś samochód lepszy od niego, czy też może zazdrosny wujek Staszek. Ten sam sąsiad ukradnie ci jeszcze wycieraczkę, zabierze miejsce parkingowe, ekspedientka w sklepie nakrzyczy na ciebie, że nie masz odliczonej kwoty... Mieszkanie w Polsce, wśród ludzi, a nie w górskiej samotni w Bieszczadach, to ciągłe życie na krawędzi, gdy jest się otoczonym przez wrogów. Dlatego trzeba koniecznie ćwiczyć czujność, spanie z jednym okiem oraz nawyk sprawdzania, czy nikt nas nie śledzi. Nie można nawet ufać tym, którzy w teorii powinni nas chronić czyli instytucjom państwowym, bo w ostatecznym rozrachunku i tak okaże się, że nas zamkną za nic w bardzo nieprzyjemnym miejscu, gdzie aż strach brać prysznic.