Zawsze mieliśmy takie przypuszczenia, które teraz jednak zmieniły się w pewność. Polacy biorą śluby najszybciej w całej Unii Europejskiej. Co nas ugryzło i dlaczego tak jest?
Tę informację znajdziecie między innymi tutaj.
Część tego typu przypadków można oczywiście zrzucić na ślepą pogoń za trendem - bo jak wszystkie moje koleżanki wyszły już za mąż, to ja też muszę. Po pierwsze dlatego, że to chyba faktycznie musi być fajne - dziesiątki urzędniczek w moim biurze, z tipsami o długości większej niż IQ, nie mogą się mylić. Po drugie, jak tego nie zrobię, to w tym samym biurze będą mnie wytykać palcami. I obrzucać każdego dnia przegniłą włoszczyzną. Po trzecie, trochę głupio mieć dziecko bez ślubu, więc najwpierw wypadałoby jednak stawić się przed ołtarzem. Ale zaraz, zaraz, skąd tutaj nagle jakieś dziecko? I w tym momencie wracamy do początku - bo wszystkie koleżanki dzieci już mają. A głupio tak jednak zostawać z tyłu.
Jeszcze inna część to efekt kiepskiej edukacji seksualnej w naszym kraju. Dopóki dzieciaki w naszym kraju dalej będą uważać, że od "słoneczka" nie można zajść w ciążę, a prezerwatywę zakłada się na głowę lub na żyrandol, tym częściej będzie dochodziło do wpadek. A gdzie pojawiają się wpaki, tam też na scenę wkracza, aha!, Pan Ślub, często wymuszony zresztą przez rodziców. Tak żeby wstydu przed sąsiadami nie było, sami wiecie.
Śluby 20-latków czy, uuu, 22-latków są u nas na porządku dziennym. Oczywiście za kosztujące jakieś horendalne kwoty wesele płacą rodzice. Tak samo jak fundują nowożeńcom wikt, opierunek oraz tym podobne, bo ci, sami z siebie, szczerze mówiąc mają to gdzieś. W końcu zgodnie z prawem są już na tyle dorośli, żeby wziąć już ślub, choć może nie na tyle dorośli, żeby faktycznie wziąć odpowiedzialność za samych siebie. Spójrzmy jednak na to też z drugiej strony. Pracy i tak nie będzie, a przynajmniej nie za jakieś normalne pieniądze. To więc, czy się weźmie ślub, czy nie i tak niczego nie zmienia. To taka decyzja, jak taka pokroju czy zjeść kanapkę, czy jednak jej nie jeść. Poza tym, jak się nie ma pracy, perspektyw, ani radości z życia, to coś jednak wypadałoby z nim zrobić. Jedni uznają, że "coś z nim zrobić" oznacza regularne przebieranie się krasnala ogrodowego, inni że wzięcie ślubu.
A Wy jak sądzicie, dlaczego tak się dzieje?